Dedykuję Ichirei
W mieszkaniu panowała przenikliwa cisza. Było to odrobinę dziwne, gdyż już wczesnym rankiem niepokoiły mnie różne odgłosy. Gwizd czajnika, szuranie kapci, pomrukiwanie babuni czy trajkotanie człowieczka uwięzionego w radiu. Słyszałem dźwięk chrupek nasypywanych do metalowej miski, wobec którego nie mogłem pozostać obojętny. Ślinka ciekła mi na samą myśl o kruchych kawałkach karmy z kurczakiem. W chwili gdy wstawałem z posłania, babunia zapraszała mnie na śniadanie. Lubiłem poranną rutynę, głównie dlatego, że pomagała mi przetrwać poranki, za którymi nie przepadałem.
Poczułem lekką irytację. Wielka, zielona mucha pojawiła się i zaczęła krążyć nad moim posłaniem. Jej brzęczenie było nieznośnie głośne. Przekręciłem się i zasłoniłem ucho łapką. Robal natychmiast zmienił taktykę. Zbliżył się do mojego nosa, siadając na jego czubku. Tego było już za wiele.
— Chodź tu, ty wredna mucho! — warknąłem, podnosząc się gwałtownie. Intruz natychmiast odleciał. — Niech no tylko cię złapię Obiecuję, będę cię torturował, przekuwał pazurem skrzydełka… — odgrażałem się. Wodziłem za nią wzrokiem, obserwując jak kręci się w powietrzu. Po chwili najwyraźniej zrozumiała, że nie żartuję i uciekła.
Pozbywszy się natrętnego owada, rozpocząłem gimnastykę – przeciągałem się, prężyłem grzbiet, machałem ogonkiem. Przetarłem jeszcze łapką pyszczek dla rozbudzenia. Czułem się trochę dziwnie. Podświadomie czułem, że była już pora porannej toalety, którą wykonywałem zawsze po śniadaniu. Coś, jeszcze nie wiedziałem co, zakłóciło mój poranny rytuał. W dodatku w mieszkaniu wciąż było cicho.
Rozejrzałem się. Chciałem jak najszybciej zlokalizować źródło problemu. Przez okno w salonie wpadały jasne i ciepłe promienie światła. Postanowiłem zacząć od szybkiej wizyty w punkcie obserwacji. Bez trudu wskoczyłem na kanapę. Przeszedłem na jej drugi koniec, z którego odbiłem się, by z gracją wylądować na wąskim parapecie.
— Już dawno mówiłem babuni, żeby cię przeniosła — rzekłem, siadając na wprost doniczki z kwiatkiem. — Zajmujesz przestrzeń w moim obserwatorium, która i tak jest już ograniczona.
Zielsko zupełnie nie przejęło się moimi słowami. Nierozumnie stało na swoim miejscu. Postanowiłem nie zwracać na nie większej uwagi i zabrać się do poszukiwań. Przykleiłem nos do okna. Za szklaną szybą toczyło się życie. W dole szybko poruszały się bardzo małe punkciki. Babunia mówiła, że to inni ludzie, ale zupełnie ich nie przypominali. Byli tylko bezmyślnymi robaczkami, którymi sterowały magiczne światła na skrzyżowaniach ulic. Obok nich śmigały kolorowe strumienie. Podobno składały się z kwadracików na kołach, zwanych autami. Upewniwszy się, że na dole wszystko jest w należytym porządku, zeskoczyłem z parapetu.
Dalsze poszukiwania zamierzałem kontynuować po śniadaniu. Rozwiązywanie problemów nie należało do moich codziennych obowiązków, dlatego potrzebowałem dużo energii. Z salonu przemaszerowałem do kuchni. Zdziwiłem się, nie zobaczywszy krzątającej się staruszki. Jeszcze większego szoku doznałem, gdy odkryłem, że jedna z misek była pusta. W drugie pozostało trochę wody po wczorajszej kolacji. Zamoczyłem języczek, krzywiąc się lekko. Świeżość pozostawiała wiele do życzenia.
— Daj mi jeść! — miauknąłem przeciągle. — Jeść, jeeeść — dodałem na wszelki wypadek, ponieważ babunia miała problemy ze słuchem. Powtórzyłem moje żądanie jeszcze kilka razy z podobnym skutkiem. — Dobra, rozumiem. Sam się obsłużę.
Bez większych problemów zlokalizowałem położenie odpowiedniej szafki. Przy oknie, druga od lewej. Najprostszym sposobem na rozbrojenie jej był frontalny atak. By ułatwić sobie zadanie, najpierw znalazłem się na jednym z taboretów, a potem odbiłem z całych sił. Z impetem uderzyłem o mebel – teraz miałem mniej niż sekundę. Gdy zacząłem osuwać się w dół, wyciągnąłem przednie łapki i zaczepiłem nimi o uchwyt. Przez chwilę wisiałem przyklejony do szafki. Najtrudniejsze i najboleśniejsze dopiero przede mną, pomyślałem. Musiałem rozkołysać się tak, by zmusić drzwi do otwarcia się. Na szczęście mebel nigdy nie stawiał wielkiego oporu – był stary i wysłużony.
Bujałem się już dłuższy czas. Powoli zaczął mi dokuczać rozrywający ból, który biegł od opuszków łapek, aż po łopatki. Zdecydowałem, że pora to zakończyć. Gdy osiągnąłem maksymalny kąt odchylenia, skoczyłem do tyłu, puszczając uchwyt z lekkim opóźnieniem. Drzwi zaskrzypiały i uchyliły się. Ledwo wylądowałem na podłodze, spiąłem mięśnie. Zmusiłem się do biegu. Wślizgnąłem się do środka, a chwilę później drzwi znów się zamknęły.
Mój wzrok szybko przyzwyczaił się do mroku. W środku było odrobinę ciasno, ale to nie miało znaczenia. Naprzeciwko mnie stał i pachniał worek z karmą. Trąciłem go łapką. Posłusznie upadł przede mną, prezentując wspaniałe wnętrze. Odurzający zapach kurczaka uderzył w mój nosek. Nie mogłem pozostać obojętny i jak najszybciej zabrałem się do pałaszowania. Kruche kawałki karmy rozpływały się w pyszczku. Tak właśnie smakuje niebo, pomyślałem, przeżuwając kolejny kęs. Chwilę później byłem już najedzony i gotowy do pracy. Na wszelki wypadek, gdyby babunia znów postanowiła nie słyszeć mojego nawoływania, postanowiłem zabrać jedzenie ze sobą. Poza tym nie mogłem pozwolić, by leżało w tej ciemnej szafie. Złapałem kawałek opakowania w zęby i wycofując się, zacząłem je ciągnąć. Na szczęście wychodzenie z szafy nie było tak kłopotliwe, jak wchodzenie. Pchnąłem drzwi tylnymi łapkami i wydostałem się razem z karmą. Niestety, było to pozbawione kociej gracji.
— Przecież nikt nie widział — usprawiedliwiłem się przed sobą. — Teraz pora rozwiązać problem… Dlaczego ja mam go rozwiązywać? Gdzie jest babunia? To ona zajmuje się takimi rzeczami. — Pokręciłem głową. — Oj, muszę z nią natychmiast poważnie porozmawiać.
Oburzony potruchtałem do pokoju staruszki. Przez uchylone drzwi wsunąłem się do środka. Jej legowisko znajdowało się na wprost i wyglądało na to, że babunia wciąż drzemała. Bez skrupułów wskoczyłem na łóżko, by ją obudzić.
— Babuniu, śpisz? — zapytałem, przyglądając się jej pomarszczonej twarzy. — Wstawaj szybko. Przyszedłem zakomunikować, że nie wywiązujesz się ze swoich człowieczych obowiązków. Przede wszystkim, nie podoba mi się ta cisza panująca dziś w mieszkaniu. Oczywiście jako kot cenię sobie spokój, lecz ta cisza bardzo mi się nie podoba. Szczerze mówiąc, denerwuje mnie. — Przerwałem na chwilę, zdawszy sobie sprawę, że jestem ignorowany. — Co się z tobą dziś dzieje? — mruknąłem. — Jesteś jakaś milcząca, zupełnie jak nie ty.
Babunia Chiyo była jedną z największych plotkar w okolicy. Nie najlepiej wspominałem wizyty jej koleżanek. Przychodziły popołudniami, opychały się ciastkami i paplały aż do późnej nocy. Często zdarzało się, że maltretowały mnie swoimi łapskami, czego bardzo nie lubiłem. Raz, w akcie zemsty, podrapałem jedną z nich. Babunia boczyła się na mnie przez dwa dni.
Zmarszczyłem nosek, zastanawiając się nad przyczynami dziwnego zachowania staruszki. Może znów jest chora, pomyślałem. Dotknąłem łapką jej czoła, przyjrzałem się ponownie pomarszczonej twarzy i obejrzałem ją z każdej możliwej strony. Później wskoczyłem na szafkę nocną, by spojrzeć na nią z dystansem. Dopiero wtedy dostrzegłem nienaturalnie blade oblicze i sine usta. Miała zamknięte powieki, a worki pod jej oczami zapadły się. Wróciłem na łóżko. Jeszcze raz dotknąłem czoła staruszki. I tym razem było lodowate.
— Więc to nie grypa — mruknąłem. — Wtedy byłaś bardzo gorąca... — Usiadłem obok jej pomarszczonej ręki. Pacnąłem ją, lecz ani drgnęła. Niemal natychmiast przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, a do głowy powróciło wspomnienie tamtego koszmarnego poranka. — Babuniu, jesteś martwa? — zapytałem drżącym głosem. — T-tak jak mama…?
< >
Miałem nadzieję, że dopóki nie będę widział jej bladej i pomarszczonej twarzy, to wszystko okaże się złym snem. Że jeśli tylko poczekam na kanapie jeszcze kilka minut, babunia pojawi się w progu, mówiąc:
— Och, kotku. Nie najlepiej się dziś czuje, chyba jestem chora.
Jednak nic takiego się nie stało. Minęła pora drugiego śniadania, pora oglądania telewizji, pora zakupów i gotowania obiadu. Po mieszkaniu wciąż panoszyła się głucha cisza, która przywoływała bolesne wspomnienia. Zatęskniłem za obecnością zielonej muchy. Mogłaby zapewnić mi chwilę rozrywki i wyrwać z tego koszmaru. Przed oczami wciąż miałem tamten poranek, gdy babunia zapakowała mamę do czarnego worka, ubrała się i zniknęła na kilka godzin, zostawiając mnie samego. Wtedy też panowała upiorna cisza. Powoli wwiercała się w moją głowę, sprawiając ogromny ból. Tęskniłem za melodyjnym głosem mamy, która mruczała mi do ucha kołysanki. Tęskniłem za jej ciepłem, zapachem, obecnością. Przerażony kuliłem się w kącie kanapy i próbowałem zasnąć. Gdy już prawie mi się udało, usłyszałem brzdęk kluczy. Coś zaszurało i chwilę później w progu pojawiła się babunia. Powoli podeszła do mnie, siadając obok.
— Wiesz kotku, twoja mama odeszła do kociego nieba.
— Jak to? Gdzie odeszła? — pytałem, czując jak w moim małym sercu narasta niepokój. Miałem nadzieję, że jeśli tylko troszkę poczekam, rodzicielka znów się pojawi. Że to kara za jakiegoś psikusa, o którym zapomniałem. — Gdzie jest mama?
— Rina miała już swoje lata — mówiła staruszka. — Chociaż nie miała na twarzy tylu zmarszczek, to z pewnością była w moim wieku.
— Gdzie jest mama? — dopytywałem. Nie wiedziałem, czym jest to kocie niebo, ani dlaczego mama musiała tam odejść. Jednocześnie odczuwałem w sercu dziwną pustkę. — Gdzie jest mama? Gdzie jest mama…? — Bez niej czułem się bezbronny i zagubiony. Rodzicielka zawsze objaśniała mi świat, który dopiero poznawałem. Uczyła mnie, jak powinien zachowywać się prawdziwy kot, co może robić, a czego mu nie wypada. Gdy jej zabrakło, świat stał się wielki i przerażający.
Na szczęście babunia była dla mnie bardzo dobra – karmiła mnie, głaskała, uczyła korzystać z kuwety i kupowała różne zabawki. Czasami, gdy oglądała telewizję, pozwalała mi wskoczyć na swoje kolana. Opowiadała mi też, jak pewnego razu, wracając z pracy, znalazła na ulicy mokrego kociaka. To była miłość od pierwszego spojrzenia. Bez zastanowienia zabrała moją mamę do siebie, zapewniając dach nad głową..
Czekałem już bardzo długo. Wszystko wskazywało na to, że babunia była martwa, lecz ja nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Nie chciałem, by zniknęła. Kto będzie narzekać na pogodę? Kto będzie ujarzmiać straszny odkurzacz? Czyja pomarszczona ręka będzie mnie drapać za uchem? Wspomnienia wspólnych chwil mieszały się w mojej głowie z koszmarem tamtego poranka. Wydawało mi się, że to wszystko zły sen, a ja jeszcze nie pozbierałem się po stracie mamy. Traciłem świadomość i jakby zapadałem w niespokojny sen. Nie wiem, jak długo trwał ten koszmar. Obudziłem się, słysząc brzdęk kluczy.
— Babunia! — Niemal natychmiast zerwałem się z kanapy i pobiegłem na korytarz. W progu wpadłem na coś twardego. Obiwszy sobie nosek, poleciłem do tyłu. Uderzyłem ciałem o ścianę, ale szybko wstałem.
— Uważaj, pchlarzu! — syknął ktoś, kto nie brzmiał jak babunia.
Podniosłem głowę, by przyjrzeć się nieznajomemu. Szybko rozpoznałem w nim krewnego staruszki. Gdyby tylko jego spojrzenie mogło zabijać, już dawno byłbym martwy. Sasori nie przepadał za mną, a ja za nim. Uważałem, że to zły człowiek. Przychodził do babuni bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy potrzebował tych śmiesznych kawałków papieru. Obok niego stał ponury chłopak z przerażającymi zimnymi oczami. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Odruchowo wycofałem się do salonu. Chciałem zaszyć się w kącie pod szafą, ale coś mnie powstrzymało. Nie mogłem przecież pozwolić, by ci dwaj skrzywdzili babunię. Musiałem ją ochronić i zaopiekować się nią dopóki nie wyzdrowieje. Wychyliłem nos z pokoju i obserwowałem.
— Babciu Chiyo? To ja, Sasori — mówił chłopak, szurając buciorami i krążąc po mieszkaniu. — Wpadłem z kolegą w odwiedziny. Gdzie jesteś?
— Skorpion, chodź tu szybko! — krzyknął ten drugi.
— Co jest, Gaara?
Ruszyłem w ślad za Sasorim do sypialni babuni. Skradałem się cichutko na łapkach, by nie zdradzić swojej obecności. Gdy tamci stali przy łóżku, wślizgnąłem się pod nie i zacząłem przysłuchiwać ich rozmowie.
— Dotknij i zobacz jaka lodowata.
— Wyzionęła.
— Co robimy?
— Jak to co? Dzwonię do jakiegoś zakładu. Niech ją stąd zabiorą, zanim zacznie cuchnąć — mówił. — Potem sprzedaje mieszkanie, zabieram kasę i zwiewam stąd, gdzie pieprz rośnie. Ale mam dziś szczęście, stary! — Zaśmiał się.
— Naprawdę myślisz, że uciekniesz przed Akatsuki? Znajdą cię.
— Wtedy będę już leżał pod palmami i sączył drinki. Przestań tyle zrzędzić…
Wychyliłem nos po drugiej stronie łóżka. Nie mogłem marnować więcej czasu. Musiałem jak najszybciej pozbyć się intruzów i zaopiekować babunią. Nie wiedziałem jeszcze jak umówię ją na wizytę u lekarza od ludzi, ale tym problemem zamierzałem zająć się później. Wskoczyłem na posłanie, osłaniając staruszkę. Wyprężyłem grzbiet i nastroszyłem ogon. Mogłem zaatakować w każdej chwili. Moje mięśnie były napięte do granic możliwości, a pazurki ostre jak nigdy.
— Czego ten kot się jeży? — burknął Sasori, nie zwracając na mnie większej uwagi. Wyjął telefon i zaczął czegoś w nim szukać.
— Może zwariował. W końcu siedział cały dzień z trupem w mieszkaniu. — Na twarzy drugiego intruza pojawił się nieprzyjemny uśmiech. — Co tam, kotku? Dobrze się bawiłeś?
Syknąłem na niego, żeby go ostrzec.
— Lepiej ze mną nie zadzieraj.
— I co teraz zrobisz, kiciusiu? — Gaara wciąż się ze mną drażnił. — Staruszka jest martwa, a ty taki mały i bezbronny. Chętnie bym się z tobą troszkę zabawił. Jeszcze nie przypalałem kota.
— Wynoście się stąd! — Nie mogłem dać się zastraszyć, ani pozwolić sobie na chwilę zwątpienia. Ludzie zawsze mówili dużo przykrych rzeczy, za które potem przepraszali. Robili tym samym zbędne zamieszanie i nieporządek myśli. — Sam zaopiekuję się babunią!
— Uciąłbym ci wąsy, pokuł łapki…
— Gaara, otrząśnij się! — Sasori nagle złapał swojego kolegę za koszulę i rzucił nim o ścianę. — Przestań świrować, słyszysz? Nie odlatuj mi tu!
Dopiero teraz zauważyłem, że jego zimne oczy były bardzo malutkie i jeszcze bardziej przerażające. Zupełnie jakby mieszkała w nim jakaś bestia. Bestia, która nie była człowiekiem. Przestraszyłem się, ale tym razem nie uciekłem. Musiałem chronić staruszkę za wszelką cenę.
— Uspokój się, jesteś mi potrzebny — mówił. — Musimy przeszukać całe mieszkanie. Stara na pewno miała tu jakieś oszczędności. Za pół godziny ktoś przyjedzie zabrać…
— Ostrzegałem was — mruknąłem, skacząc z łóżka. Gdy tylko wylądowałem na Sasorim, wbiłem pazury w jego plecy. Bardzo powoli zsuwałem się w dół, zadając mu przy tym ogromny ból.
Przestrzeń rozdarł głośny krzyk mojej ofiary. Gaara niemal natychmiast rzucił się, by mu pomóc, jednak ja nie zamierzałem na to pozwolić. Zaparłem się tylnymi łapkami i wskoczyłem na jego kark. Miał bardzo twardą skórę, ale i tak udało mi się ją zadrapać. Lepka czerwona ciecz powoli zaczęła sączyć się z ran. Nie miałem wiele czasu na podziwianie efektów, ponieważ Sasori złapał mnie za nogę. Zacisnąłem zęby. Jego uścisk miażdżył mi łapkę i wysysał ze mnie energię. Musiałem jak najszybciej się z niego uwolnić. Wierzgałem i syczałem, próbując wyrwać się z pułapki.
— Cholerny pchlarz!
— Pozwól mi się nim zająć, Sasori. — Na ustach Gaary błąkał się przerażający uśmiech. Kątem oka dostrzegłem, że mieszkający w nim potwór znów się pojawił. Chłopak wyciągnął rękę, by mnie wziąć.
Szybko zamachnąłem się i zadrapałem mojego oprawcę. Uścisk na chwilę stał się słabszy. Zrobiłem susa w bok i wspinając się po ramieniu, znalazłem się na jego barku. Zadałem mu jeszcze kilka zadrapań na szyi i policzkach, po czym czmychnąłem. Z trudem uciekłem przed kopniakiem wymierzonym w moją stronę. Wpadłem na korytarz, skąd pobiegłem do salonu. Wślizgnąłem się pod wielką szafę, zaszywając w jej najciemniejszym kącie, do którego nie sięgał nawet potworny odkurzacz. Niemal natychmiast na moich wąsikach zaczepiła się lepka pajęczyna. Kurz łaskotał mnie w nos swoimi pierzastymi mackami. Wstrzymałem na chwilę oddech. Wśród krzyków i przekleństw dobiegających z łazienki usłyszałem także swoje serce, które niespokojnie uderzało o żebra. Przestraszyłam się. Przez ten dźwięk mogłem zdradzić im swoje położenie, ale przypomniałem sobie, że ludzie nie mają tak dobrego słuchu jak koty. Moje uszy pozwalały mi wychwytywać dźwięki i na ich podstawie ustalać położenie wrogów, dlatego bez obaw skupiłem się na układaniu planu.
Nie miałem zbyt wiele czasu. Musiałem pozbyć się intruzów zanim pojawią się kolejni i zabiorą babunię. Na moją korzyść przemawiały ostre pazury i dobra znajomość mieszkania. Niekorzyścią zaś pozostawało to, że byłem kotem. W starciu z dwójką ludzi miałem małe szanse. Oni byli duzi, silni i niedoskonali. No tak! Przecież to tylko ludzie – podrzędne istoty, które absolutnie nie dorównywały kotom. Nawet gdyby Sasori i Gaara sprzątali moją kuwetę, to i tak byłaby dla nich zbyt wielka łaskawość.
Dalsze drapanie intruzów nie wchodziło w grę. Poprzednie ataki sprawiły, że moje pazurki straciły swoją ostrość, a na ich końcówkach pojawiła się zaschnięta krew. Poza tym był to dość prymitywny atak. Oczywiście świadczył on o mojej drapieżności, ale to nie był mój jedyny atut. Potrafiłem analizować sytuację i byłem bardzo sprytnym kotem. Umiejętność myślenia rozwijałem od najmłodszych lat. Leżąc na ciepłych kolanach babuni, oglądałem seriale kryminalne. Niejednokrotnie udało mi się rozwiązać zagadkę zanim zrobiły to ludziki zamknięte w kwadratowej puszce. Głównie dlatego, że oprócz zdolności myślenia, posiadałem instynkt.
Zmrużyłem oczy, zastanawiając się, jak mógłbym pokonać Sasoriego i Gaarę. W mieszkaniu było wiele ciekawych zakamarków, które mogłem wykorzystać jako kryjówki. Trochę wyżej znajdowały się różne meble. Wystarczył jeden skok, bym znalazł się na szafce lub pralce.
— I co potem zrobię? — mruknąłem. — Z łatwością mnie złapią. Muszę być nieuchwytny. Z pewnością nie znajdą mnie w ciemnych kątach i… Kolorowe talerzyki! To jest myśl.
Upewniłem się, że intruzów nie ma w pobliżu i powoli wyczołgałem spod szafy. Moje futerko było pokryte kurzem, a wąsy sklejone pajęczynami. Nie miałem jednak czasu na żadną toaletę. Wskoczyłem na kanapę, z której odbiłem się na stół, a potem wprost na półkę.
— Sprawdzę salon.
Wstrzymałem oddech. Przez swoją nieostrożność nie usłyszałem, że ktoś się zbliżał. Nie miałem wystarczająco dużo czasu na przemyślenie kolejnych kroków, dlatego ten musiał być ostatnim. W pokoju pojawił się Gaara. Rozglądał się gorączkowo, jakby czegoś szukał. Po dłuższej chwili zatrzymał swój wzrok na mnie. Uśmiechnął się szeroko i nieprzyjemnie. W jego oczach dostrzegłem jakiś błysk.
— Nie boję się ciebie — powiedziałem spokojnie. — Jesteś człowieczkiem, a ja kotem. — Podniosłem łapkę i strąciłem stojący obok mnie talerzyk, który roztrzaskał się na podłodze.
Gaara ani drgnął. Stał naprzeciwko i wpatrywał się we mnie zmrużonymi oczami. Śledził każdy mój ruch. Miałem tylko nadzieję, że nie zauważy drżenia moich łapek. W jego obecności czułem się bardzo nieswojo. Było w nim coś przerażającego, takie coś, które sprawiało, że przypominał dzikie zwierzę. Nieokiełznane i żądne krwi.
Popchnąłem jeszcze kilka rzeczy z półki, aby go sprowokować, jednak i tym razem się nie poruszył. Zacząłem się denerwować. Jeśli Gaara nie zbliży się do szafy, nie będę mógł go zaatakować. Poza tym usłyszałem, że Sasori zbliża się do salonu. Przewaga intruzów działała na moją niekorzyść. Przycupnąłem obok filiżanki, zastanawiając się przez moment nad dziwnym zachowaniem chłopaka. Babunia mówiła, że te rzeczy są bardzo cenne i zabroniła mi bawić się w ich pobliżu.
— Co tu się dzieje? — Sasori pojawił się w progu salonu. — Co ty robisz, idioto? Łap tego kota!
— Zaczekaj. — Gaara złapał kolegę za ramię. — On się z nami drażni. Widzę to, teraz to widzę. Ten kot nie jest głupi. To nie taki zwykły sierściuch. On chce…
— Zniszczyć stuletnią zastawę porcelany! Też to widzę, kretynie!
— …się nas pozbyć.
Sasori wyrwał się i ruszył w moją stronę. Nim jednak wyciągnął swoje łapska, by mnie dorwać, na jego twarzy roztrzaskała się filiżanka. Zaraz potem wdrapałem się na wyższą półkę. Poczekałem, aż chłopak znajdzie się pod szafą i zacząłem strącać talerze. Niektóre rozbijały się na jego głowie, inne spadały na podłogę. Huk porcelany niknął pośród wrzasku ofiary. Sasori próbował osłonić głowę rękami, jednak nic to nie dało. Zrobił kilka kroków do tyłu. Na jego twarzy pojawiły się małe stróżki krwi. Spojrzał na mnie z zawiścią. Złapał krzesło stojące nieopodal i rzucił nim w półki. W ostatniej chwili udało mi się uskoczyć. Upadłem na podłogę, roztrzaskując sobie pyszczek.
— Cholerny pchlarz! — Doskoczył do mnie i kopnął buciorem tak mocno, że poleciałem pod szafę.
Leżałem chwilę bez ruchu, próbując złapać oddech. Okropny ból pulsował po moim ciele. Przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W końcu powoli uniosłem się i wycofałem w najciemniejszy kąt. Poddałem się. Byłem zbyt słaby, by obronić staruszkę. Przepraszam, babuniu, pomyślałem.
< >
Obudziłem się, słysząc podejrzane hałasy. Nie wiedziałem, jak długą byłem pod szafą, ale szybko zrozumiałem, że to koniec. Obce głosy z pewnością należały do intruzów, którzy przyszli po babunię. Leżałem bez ruchu, myśląc o tym, że właśnie bezpowrotnie straciłem kochającego mnie człowieka. Czułem dziwny uścisk w klatce piersiowej. Lubiłem babunię, choć nigdy szczególnie tego nie okazywałem. Jej obecność była wpisana w moją codzienność. Od zawsze był ktoś drapiący za uchem, nasypujący karmę do miski i krzyczący za złe zachowanie. Od zawsze był ktoś z pomarszczoną ręką i równie pomarszczoną twarzą. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że pewnego dnia babunia odejdzie. A tymczasem ten dzień właśnie nadszedł i tak samo jak tamtego poranka, teraz też nie mogłem nic zrobić. Zwyczajnie stałem obok wydarzeń i cierpiałem.
Mimo bólu, podniosłem łapę, by przemyć pyszczek. Coś mokrego wpadło mi do oka. Zebrałem się w sobie i powoli wyczołgałem spod szafy. W salonie nie było żywej duszy. Wszyscy zgromadzili się w pokoju staruszki. Wychyliłem głowę na korytarz. Jakiś chłopak w fartuchu wybiegł, otworzył drzwi i zniknął na klatce schodowej.
— Nasz praktykant — powiedział ktoś, śmiejąc się. — To jego pierwszy raz.
— Chłopak przechrzczony. Zobaczymy jak długo wytrzyma — zaśmiał się kolejny intruz.
— Mówię ci, stary, będą z niego ludzie.
— Nie płacę wam za gadanie, panowie — powiedział Sasori. — Zabierajcie się z tym.
Zaszurało, zaszeleściło i w korytarzu pojawiło się dwóch panów w fartuchach. Na noszach, które trzymali, leżał czarny futerał.
— Babuniu! — zamiauczałem żałośnie, robiąc krok w jej stronę.
— Wylazłeś, sierściuchu. .
Zerknąłem w bok. Na horyzoncie pojawiła się sylwetka Sasoriego. Niewiele myśląc, rzuciłem się pod nogi intruzów i wybiegłem na korytarz. Chwilę później drzwi do mieszkania trzasnęły na pożegnanie. Spojrzałem na nie, a potem na klatkę schodową. Widziałem ją kilka razy przez kratki nosidełka, ale teraz wyglądała przerażająco. Zimne płytki, gołe ściany i dziwna cisza wibrująca w powietrzu.
— To była twoja pani, kotku?
Zerknąłem w dół. Panowie zatrzymali się na schodach, jakby na mnie czekali.
— Tak — mruknąłem, zbliżając się do nich. Mój koci zmysł podpowiadał mi, że nie mają złych intencji.
— Przykro mi — odpowiedział mężczyzna z kwadratową szczęką. — Pracuje w tym zawodzie już od piętnastu lat. Trochę przeżyłem i wiem swoje. Wnuk tej pani to łobuz, źle mu z oczu patrzy. A ty wyglądasz mi jeszcze na dzieciaka. Dlatego dobrze ci radze, kotku, znajdź sobie dobry dom. — Zamyślił się na chwilę. — Sam bym cię chętnie wziął, ale mój syn ma alergię na sierść.
— Po drodze do kostnicy jest schronisko — powiedział drugi. — Możemy go podrzucić, nie?
W mojej głowie rozbłysła czerwona lampka. Przypomniałem sobie, że mama zawsze ostrzegała mnie przed schroniskiem i straszyła mnie nim, gdy byłem niegrzeczny. Z drugiej strony ci panowie mieli dobre serca, z pewnością nie chcieli mnie skrzywdzić. Mimo to zachowałem bezpieczną odległość. Schodziliśmy powoli po schodach. Uświadomiłem sobie, że to były moje ostatnie chwile z babunią, że już nigdy miałem jej nie zobaczyć, nie poczuć jej zapachu.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, uderzyło we mnie obce powietrze. Było ostre i gryzło w gardło. Bez zastanowienia szedłem za mężczyznami. Obserwowałem jak otwierają jakieś drzwi, wkładają babunię do środka.
— Chcesz się pożegnać, kotku?
— Tak.
Pan z kwadratową szczęką podniósł mnie i posadził obok staruszki. Przez czarny materiał nie mogłem zobaczyć jej twarzy, ale wystarczyło mi, że czułem jej obecność. Była obok mnie po raz ostatni.
— Przepraszam, że byłem niegrzeczny, babuniu, i sprawiałem ci tak dużo kłopotów. Przepraszam, że nie umiałem się tobą zaopiekować. Przepraszam, że nigdy nie podziękowałem ci za to, co dla mnie robiłaś — mówiłem przez ściśnięte gardło. — Byłaś moją drugą mamą. Zawsze będziesz w moim sercu.
Nim drzwi się zamknęły, wyskoczyłem na zewnątrz. Pan w fartuchu krzyknął, abym zaczekał, ale ja już biegłem przed siebie. Byłem zrozpaczony. Ocierałem się o obce nogi, słyszałem obce głosy i dźwięki. Byłem samotny pośród tego nowego, obcego świata.
Świata, który do tej pory, oglądałem jedynie przez szklaną szybę.
< >
Ichirei,
dziękuję Ci, za to krótkie "Powinnaś, moim zdaniem powinnaś." w
odpowiedzi na moje jęczenie o tym, czy kończy Kota, czy nie kończyć. Zasiałaś
małe ziarenko, które wydało owoc. <3 I za to, że jesteś najwierniejszą fanką
Neko. Dzięki Tobie wiem, że zawsze jest ktoś, dla kogo muszę opowiedzieć tę
historię do końca.
Takie
pytanie: czy ktoś się popłakał poza mną? Autentycznie poryczałam się podczas
pisania ostatniej sceny i było mi mega smutno. </3 To pożegnanie złamało mi
serce.
Co do długiego
niepisania — musiałabym Wam opowiedzieć historie mojego życia, żebyście mogli
zrozumieć, dlaczego przez dwa miesiące nie mogłam się pozbierać po odejściu ze
szkoły mojej ukochanej Pani polonistki. Dlatego napisze w dużym skrócie:
wpadłam w depresję. Ostatnio jest już dużo lepiej i mam nadzieję, że z czasem
będzie ze mną całkiem OK. :) Więc rozumiecie, w takim beznadziejnym stanie nie
chciałam niczego pisać, żeby czegoś nie popsuć.
Dziękuję
Wam, kochani, za wszystkie komentarze pod Prologiem. To było dla mnie ogromnie
ważne. Naprawdę długo zwlekałam z powrotem i ostatecznie bałam się, że nikogo
to już nie zainteresuje. :( DZIĘKUJĘ JESZCZE RAZ <3
Już kończę
przynudzać... xD Dajcie mi znać, czy rozdział się podobał. Tylko nie krzyczcie
:(
Papatki!
<3
NO TOŻ CI NAPISAŁAM, ŻE TEŻ PŁAKAŁAM CHOLERO JEDNA
OdpowiedzUsuńSKOŃCZĘ ODCINEK W ELDARYII I PRZYJE Z KOMENTARZEM. XD
UsuńNa końcu napisałaś tam "XD", dlatego nie wzięłam tej wypowiedzi na poważnie. :(
UsuńJak ja lubię typ opisów, które dajesz, szczególnie ten w pierwszym akapicie, taki czysto opisujący otoczenie. Nie wiem, tak po prostu uderza w mój gust, bo ogólnie nie lubię ich już od dzieciaka i w takiej "Lassie, wróć!" je omijałam, a cały "Tajemniczy ogród" za nie nienawidziłam. XD Twoje są takie wdzięczne i lekkie, nawet te, w których kociakowi dzieje się krzywda i czyta się je, no, nieprzyjemnie.
OdpowiedzUsuńNa początku byłam zdumiona, bo chyba nigdy nie zagłębiałam się aż tak w sposób myślenia kotów prawdopodobnie przez to, że nigdy żadnego futrzaczka nie miałam, ale potem przestało mnie całkowicie dziwić, że akurat w Twojej pracy jest to tak uwydatnione i świetnie ujęte. Widać, że masz ich zachowania przeanalizowane od podszewki, że masz z nimi na co dzień do czynienia i jesteś niemałą kocią mamą, Kaori. XD Serio, ogólnie to chyba najfajniejszy motyw rozdziału, w szczególności w momencie, w którym broni się przed tymi gnojkami.
Aaaach, czyli to tak znajdzie się u bohaterów z zakładki. Zaczęłam się zastanawiać właśnie w momencie, w którym w połowie rozdziału nadal była babcia Chiyo, Sasori i Gaara.
Czekam na rozwinięcie i życzę wenkiii!
Dziękuję! <333 Zawsze staję na głowie, żeby moje opisy nie były męczące i przyjemnie się je czytało.
UsuńA tam zaraz kocia mama. xDDD Ciocia co najwyżej. I to taka nielubiana. Ostatnio mam tak mało czasu dla kotów, że chyba mnie znielubiły. Weź też poprawkę na to, że w jakiejś części zachowanie Neko jest wymyślone przez moją wyobraźnię, choć staram się, by było w miarę rzeczywiste. :)
Buziaki! :3
Wybacz, że komentuję dopiero teraz, ale sama wiesz, że ostatnio jestem dość zabiegana. Bardzo dziękuję Ci za dedykację <3
UsuńWiem, że mówię to 100 raz, ale zadziwia mnie jak naturalnie przychodzi Ci pisać z perspektywy kota. Zupełnie jakbyś kiedyś nim była. Opis każdego ruchu, każdej myśli... jest taki prawdziwy. Chyba każdy, kto ma kitku przyzna mi w tutaj rację.
Co całości rozdziału, przez cały czas miałam gdzieś z tyłu głowy wiersz Wisławy Szymborskiej. Ścisnęło mnie w gardle, nawet teraz Kiedy piszę ten komentarz. "Umrzeć. Tego nie robi się kotu...Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu"
W tym momencie usunęło mi komentarz, bo straciłam zasięg w pociągu-_-
Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, że widać o wiele wyższy poziom w pisaniu i naprawdę przykładasz się do nowej wersji Neko. Życzę Ci weny i wytrwałości w pisaniu.
Pozdrawiam, Ichirei
Ah no i Wiem, że nie lubisz słodzenia, ale przełknij to. Odwaliłaś kawał dobrej roboty.
UsuńCzytam komentarz, a moja mama siedzi niedaleko i mówi nagle: "Ale powaga, ktoś zmarł?" I w sumie to musiałam go przeczytać dwa razy, żeby dotarło do mnie to, co napisałaś.
UsuńWszyscy tak kochają tę perspektywę, że po następnym rozdziale chyba mnie znienawidzicie. x'D
Ja tez cały czas myślałam o tym wierszu podczas pisania, zwłaszcza, że znam na pamięć i jakoś chciałam oddać jego klimat. :)
Obawiam się, że tego nie przełknę. Ale dziękuję! <3 Spod Twojej klawiatury to zaszczyt.
Pozdrawiam, buzi
Płakałam, nie na rozdziale, tylko na tym, że to co jest teraz, nie jest takie jak było kiedyś :< A kotek piękny, cudowny, cieszę się, że do niego wróciłaś <3
OdpowiedzUsuńAle to źle, że ta historia jest inna czy dobrze? :(
UsuńJa miałam z tym rozdziałem problem, bo czytałam go akurat jak się dowiedziałam o mojej Kotce i chyba tamte uczucia przeważyły dlatego nie skomentowałam. Albo to się jakoś skumulowało.
OdpowiedzUsuńRozczula mnie ta historia, te wszystkie 'myśli' koteczka, reakcje... czuję, że nie jestem w stanie nawet wydusić z siebie nic ogarniętego, bo te pacnięcia, drapnięcia... od razu mam przed oczami moją koteczkę.
Co się stało kotce...? Przesyłam dużo przytulasków i miłości <3
UsuńZostawiła mnie, zbyt nagle, nieodwracalnie i już drugiej takiej nie będzie
Usuń